Ablyazov o drodze do władzy Nursultana Nazarbayeva
O tym jak przeprowadzano w latach 90. w Kazachstanie prywatyzację, która ugruntowała tylko pozycję elit rządzących oraz jak Nazarbayev nadawał sobie kolejne przywileje, stając się ostatecznie tytułowym „liderem narodu” opowiedział Ablyazov w wywiadzie dla portalu Respublika.
Zobacz cały wywiad:
Mafiosi kontra mafiosi
- Nursultana Nazarbayeva zna Pan bardzo długo – od lat 90. ubiegłego wieku. Pamięta Pan Wasze pierwsze spotkanie?
- Po raz pierwszy osobiście poznałem go wiosną 1993 roku na kongresie przedsiębiorców w Ałmaty. Wcześniej były tylko spotkania w składzie dużej grupy biznesmenów. W tamtym czasie Nazarbayev dużo mówił o przyszłości demokratycznego i niepodległego Kazachstanu. Jego władza nie była jeszcze monopolistyczna i on starał się wszystkim przypodobać –podejmował wiele populistycznych działań w gospodarce, które nawiasem mówiąc, tylko nakręcały inflację do 1000%.
W maju1993 roku na kongresie przedsiębiorców Nazarbayev obiecał tak zwaną kuponową prywatyzację przemysłu, która miała polegać na tym, że ludzie w kraju otrzymają udziały we wszystkich należących do państwa zakładach poprzez przydzielenie im specjalnych kuponów. Specjalnie w tym celu biznes stworzył specjalne fundusze inwestycyjne.
Nazarbayev sprywatyzował na swoją korzyść zakłady we wszystkich przynoszących zyski branżach – Kazakhmys, Kombinat Sokołowsko-Sarbajski, żelazostopy z grupą Mashkevicha, MangistauMunaiGaz, PNHZ (Rafineria ropy naftowej w Pawłodarze) i wiele innych państwowych zakładów, zaś upadłe i przynoszące straty przedsiębiorstwa przeznaczył na kupony, oskarżając przy tym fundusze inwestycyjne o to, że oszukały ludzi.
W rzeczywistości przyczyna niepowodzenia kuponowej prywatyzacji tkwiła w tym, że obywatele Kazachstanu nie otrzymali najbardziej wartościowych zakładów, bo zostały one po cichu sprywatyzowane przez Nazarbayeva i spółkę za nadzwyczaj korzystną cenę.
- Dzisiaj dla wielu osób jest to jasne, jednak w tamtym czasie wielu ludzi wierzyło w słowa Nazarbayeva. Pan też?
- Wie pan, szczególnych złudzeń co do jego rozumienia demokracji nigdy nie miałem. Wciąż dobrze pamiętam, jak na przykład odmówił, żeby stanąć na czele komisji utworzonej przez Radę Najwyższą ZSRR, która miała zająć się wyjaśnieniem potwornego przestępstwa, do jakiego doszło w Gruzji w 1989 roku, kiedy radziecki specnaz zarąbał łopatami 9 spokojnie protestujących kobiet. Odmówił, powiedziawszy, że jego zdaniem te zabite kobiety same były winne tego, co się stało. Byłem wtedy oburzony, tak jak wielu. Ale co innego jest słyszeć i widzieć z daleka, a całkiem co innego, kiedy człowiek styka się z czymś bezpośrednio...
Tak oto wiosną 1993 roku niewielka grupa biznesmenów, w tym ja, spotkała się z Nazarbayevem w Ałmaty. Przyszliśmy do niego z konkretną sprawą. Wówczas w kraju zaktywizowały swoją działalność różnego rodzaju kryminalne grupy wywodzące się spośród byłych sportowców, które zajmowały się wymuszeniami. Ich działalność kamuflowali milicjanci na najwyższych stanowiskach, z którymi dzielili się dochodami. Te grupy wymuszały pieniądze i część biznesu od przedsiębiorców, ich członkowie zachowywali się bezczelnie, działali jawnie i niczego się nie bali.
Przedstawiliśmy ten problem Nazarbayevowi i powiedzieliśmy, że sami możemy sobie z nim poradzić. Mamy pieniądze, więc możemy stworzyć własne służby bezpieczeństwa i w razie konieczności będziemy się bronić, walcząc z bronią w ręku. Ale wtedy kraj stanie się obozem militarnym. Powiedzieliśmy mu wtedy wprost, że władza nie zwalcza grup kryminalnych, lecz udziela im ochrony w zamian za pieniądze.
- I jak zareagował prezydent?
- Nazarbayev powiedział, że w ciągu miesiąca będą wyniki, zaproponował żebyśmy się spotkali za miesiąc. A po pewnym czasie wśród liderów świata przestępczego zaczęły się zabójstwa. Na przykład w Ałmaty został zabity znany „autorytet” Bakha Festivalu. On sam, jego wspólnicy i inne „autorytety” zostali zastrzeleni przez ludzi w czarnych maskach. Podobne historie zaczęły dziać się w całym Kazachstanie. Rekieterzy (przestępcy zajmujący się wymuszaniem haraczy – przyp. tłum.) znikali w ukryciu, wielu uciekło z kraju.
Po miesiącu Nazarbayev poprosił nas do siebie i zapytał, czy dalej męczą nas rekietierzy. Opowiadaliśmy mu o tym, co się dzieje. I on nieoczekiwanie zadowolonym głosem powiedział: „A jak ci bandyci chcieli? Myśleli, że mogą działać jak bandyci, a my tylko zgodnie z prawem? My też możemy działać po bandycku!”
- To bardzo skandaliczne wyznanie...
- To prawda. Nazarbayev nie budował państwa prawa, ale działał jak szef wielkiej mafii, zabijając drobnych mafiosów, którzy wtargnęli na jego terytorium. Na pewno znajdą się tacy, którzy będą popierać takie metody walki, tylko wtedy nie trzeba się dziwić, że u nas w Kazachstanie zostało zbudowane bandyckie państwo, a w roli rekietera występuje teraz sama władza. Osobiście nie dziwiłem się, że strzelano w Zhanaozen i nie dziwię się bezprawiu policji. Tak jak nie dziwię się bezprawiu samej władzy jako takiej na czele z Nazarbayevem.
Znamienny przykład
- Kiedy, Pana zdaniem, Nazarbayev podjął decyzję, żeby skoncentrować całą władzę w swoich rękach?
- Wie Pan, tutaj znamienny jest przykład rozprawy z Marsem Urkumbayevem, który odzwierciedla metody i sposoby działania Nazarbayeva w walce o władzę nawet z hipotetycznymi politycznymi konkurentami. On był rektorem w Tarazie. Potem, kiedy Sergiej Tereshchenko został premierem, powołano go na stanowisko akima w obwodzie południowo-kazachstańskim, a w 1993 roku mianowano ministrem gospodarki.
Nieźle znałem Marsa. Kiedy był ministrem gospodarki często zapraszał mnie jako konsultanta. To był człowiek całkowicie lojalny wobec Nazarbayeva. Jednak prezydent doszedł do wniosku, że stanowi dla niego niebezpieczeństwo, ponieważ jego nazwisko zostało wymienione w jednym z zachodnich czasopism wśród pięciu konkurentów Nazarbayeva, pretendujących do najwyższej władzy w Kazachstanie.
Przeciwko Urkumbayevowi została wszczęta sprawa karna. Przypomniano mu czasy, kiedy był rektorem w Tarazie: rzekomo nielegalnie wybudował dom za 20 tysięcy dolarów. Na czas prowadzenia śledztwa złożył rezygnację z funkcji ministra. Ostatecznie niczego przeciwko niemu nie znaleziono, lecz został zmuszony do dymisji.
- Próbował Pan bronić Marsa Urkumbayeva?
- Tak, po zakończeniu tego samego kongresu przedsiębiorców w Ałmaty jedliśmy w wąskim kręgu obiad z Nazarbayevem. Zapytaliśmy go o Marsa. Nazarbayev próbował nas przekonać, że prokuratura sama wszczęła sprawę karną przeciwko niemu, że on osobiście go popiera, bo to dobry minister i tak dalej.
Jednak my wszyscy, pomimo wieku (a mieliśmy wtedy po 30 lat), doskonale rozumieliśmy, że prokuratura podejmuje działania tylko na polecenie Nazarbayeva. Dlatego jego kłamstwo było dla nas oczywiste. Zrozumieliśmy, że w taki oto sposób Nazarbayev usuwa swoich konkurentów.
- Jednakdo więzienia go nie posadzili?
- Nie posadzili. Ale pozbawili możliwości pracy, zepsuli reputację, zdeptali. Później swoich konkurentów Nazarbayev zaczął wsadzać do więzienia, a nawet zabijać, tak jak to miało miejsce z Nurkadiłowem i Sersenbajewem.
- Wróćmy do tego spotkania z prezydentem. Ta rozmowa przecież dotyczyła nie tylko Urkumbayeva?
- Rozmawialiśmy o problemach gospodarki, o tym, co powinien robić rząd. I Nazarbayev osobiście mocno mnie zadziwił. W kraju panowała wtedy niezwykle trudna sytuacja we wszystkich dziedzinach życia kraju, a on nieoczekiwanie oświadczył, że ХХ wiek to nie czas na hodowlę zwierząt i tradycyjne rolnictwo, a czas na szukanie przez ludzkość sposobu rozwiązania problemu białka. Opowiedział nam o spotkaniu z Clintonem (wtedy jeszcze prezydentem USA), któremu wyjaśnił, że dzisiaj najważniejszą sprawą dla ludzkości powinna być produkcja białka –to miał być niby sposób na rozwiązanie problemu z żywnością i ubóstwem.
Kim jest Clinton, a kim jest Nazarbayev – pomyślałem wtedy. Jeśliby on, tak jak Lee Kuan Yew (pierwszy premier Singapuru, jeden z twórców singapurskiego „cudu gospodarczego” – red.), osiągnął sukcesy w dziedzinie rozwoju swojego kraju, to oczywiście cały świat patrzyłby na niego z uwagą. A co on, Nazarbayev, takiego zrobił w Kazachstanie, żeby coś „wyjaśniać Clintonowi”, kiedy nasza gospodarka, w tym nauka, były całkowicie zniszczone. Wtedy wziąłem go po prostu za nienormalnego człowieka z nieprawidłową samooceną.
- W późniejszym czasie to zdanie się nie zmieniło?
- Uległo wzmocnieniu. Na tym spotkaniu był z nami Kozykorpesh Esenberlin. Długo go namawiano, żeby zgodził się wejść w skład rządu jako reprezentant biznesu. W efekcie stanął na czele państwowego komitetu do spraw majątkowych państwa. Nazarbayev namówił go do odejścia z biznesu, obiecał wsparcie i przyrzekł, że cała prywatyzacja będzie otwarta i uczciwa. Jednak Esenberlin na stanowisku przewodniczącego państwowego komitetu do spraw majątkowych utrzymał się tylko cztery miesiące.
- Dlaczego?
- Wszystkie jego próby przeprowadzania przetargów w sposób uczciwy były blokowane. Właśnie w tym okresie Nazarbayev i jego bliscy współpracownicy dzielili państwowy majątek pośród swoich, a Kozykorpesh nie chciał im w tym pomagać. W efekcie wyrzucono go z rządu. W czasie, kiedy pracował w rządzie, jego interesy upadły, bo propozycja udziału w rządzie spadła nieoczekiwanie i nie zdążył przygotować odpowiedniego zespołu menedżerów.
W istocie Nazarbayev oszukał i zdradził Esenberlina. Będąc, przed przyjściem do rządu, największym biznesmenem nowej fali, Esenberlin całkowicie zbankrutował, stracił biznes, przyjaciół – wszystko. Teraz nic o nim nie słychać. A to był bardzo utalentowany człowiek. Jego firma Alem System była znana w całym kraju.
Tak więc jeszcze raz powtórzę ‒ nie miałem złudzeń. Już na samym początku znajomości z Nazarbayevem w latach 1993-94 wiedziałem, co on sobą reprezentuje. Z latami jego negatywne cechy tylko się rozwijały i ulegały wzmocnieniu.
Droga do absolutnej władzy
- Uważa Pan, że już wtedy ‒ na początku niepodległości Kazachstanu ‒Nazarbayev marzył, żeby stać się „liderem narodu”? A może jednak był inny?
- Świat jest tak urządzony, że biznesmen zarabia dokładnie tyle, na ile pozwoli mu rynek. Jeżeli mowa o polityce, to polityk stara się uzyskać maksymalną władzę. Ale na Zachodzie system polityczny jest tak skonstruowany, że żaden prezydent lub premier nie zdoła uzyskać władzy absolutnej, bez względu na to, jak mocno będzie tego pragnął.
- Ma Pan na myśli przeciwwagę?
- Tak, w postaci sądowej, wykonawczej i ustawodawczej władzy jako poszczególnych jej gałęzi. Nikt nie może osiągnąć władzy absolutnej, ponieważ na wszystkich jej poziomach panuje konkurencja, istnieją przepisy, sądownictwo rzeczywiście jest niezawisłe, a prasa wolna od cenzury.
- Dlaczego w Kazachstanie w żaden sposób nie udaje się stworzyć takiej przeciwwagi?
- Już w 1993 roku w Kazachstanie Nazarbayev miał ogromną władzę. W spadku po Związku Radzieckim odziedziczyliśmy uzależnione sądownictwo, kontrolowaną w głównej mierze przez państwo prasę, słaby parlament, a interesy społeczeństwa nie były strukturyzowane w postaci partii i rzeczywiście niezależnych deputowanych.
W Kazachstanie faktycznie nigdy nie było silnego i niezależnego parlamentu, który w realny sposób wspierałby ludzi, inaczej ani w 1993 roku, ani w 1995 roku Nazarbayev nie zdołałby bez konsekwencji dla siebie rozwiązać parlamentu.
Innymi słowy, już w 1995 roku prezydent miał realną, prawnie umocowaną, absolutną władzę – przecież wtedy przez ponad pół roku kraj żył bez parlamentu, jedynie na podstawie dekretów Nazarbayeva. I to, że Nazarbayev już w latach dwutysięcznych nazwał siebie „liderem narodu”, zatwierdził przepisy stworzone wyłącznie dla siebie i swojej rodziny, to tylko publiczna prezentacja tego, co osiągnął już w 1995 roku. Potem po prostu jeszcze bardziej wzmacniał swoje przywileje i pokazywał publicznie to, co przybrało kształt prawny już w 1995 roku.
- Może Pan konkretnie powiedzieć, co robił Nazarbayev, aby wzmocnić swoją władzę?
- Zajmując się szczegółowym i samodzielnym doborem ludzi, którzy składali mu osobistą przysięgę wierności, umocnił kadry na takich kluczowych pozycjach, jak centralna komisja wyborcza, akimowie obwodów, rząd, parlament, sądy.
I już w 1995 roku posiadał wystarczającą władzę, żeby zniszczyć każdego biznesmena lub polityka, jeśli tylko staliby się dla niego niebezpieczni. Proszę sobie przypomnieć jak w 1994 roku odebrano swobodę działania Olzhasowi Suleimenovi. Myślę, że gdyby wtedy Olzhas Suleimenov zdecydował się na wystąpienie w charakterze opozycji, to wielu by go poparło. On był bardzo popularny i znany nie tylko w Kazachstanie. Nazarbayevowi nie udałoby się z nim rozprawić. Ale Olzhas odszedł z polityki, poddał się Nazarbayevowi.
Poczynając od 1995 roku, kiedy dostał się do wszystkich sterów władzy, zabrał się za przejmowanie na własność wszystkich kluczowych przedsiębiorstw w kraju i zakończył ten proces w 1997 roku. A później tylko powiększał i wzmacniał swoje wpływy oraz możliwości.
- Ale dlaczego milczały przedsiębiorstwa? Czy biznesmeni wiedzieli, co on robi?
- Na początku lat 90. biznes dopiero zaczynał się rozwijać i Nazarbayev nie szukał naszego wsparcia. Wtedy kierował się na wpływowych „czerwonych” dyrektorów.
Na przykład Vitaliy Mette, który kierował Ulbińskim Zakładem Atomowym, został mianowany pierwszym wicepremierem. Garri Shtoyk, również pierwszy wicepremier, kierował zakładem cynkowym, a następnie „Kazcynkiem”. Isingarin Nigmatzhan Kabatayevich, dyrektor kolei, też był pierwszym wicepremierem.
Faktycznie to byli jego, Nazarbayeva, sojusznicy i przedstawiciele dużego państwowego biznesu. Ci ludzie pracowali w ZSRR i nie rozumieli, czym jest rynek. To byli żołnierze partii, a Nazarbayev był ich generałem jeszcze w czasach radzieckiego Kazachstanu. Nie znali i nie wyobrażali sobie innej zasady istnienia władzy.
- A więc korzeni dzisiejszego zła należy szukać w radzieckiej przeszłości?
- W czasach radzieckich parlament w kraju pełnił funkcję dekoracji i prawie wszyscy deputowani uważali Nazarbayeva za przywódcę. Ludzka świadomość nie sprzeciwiała się przeciwko temu, co budował Nazarbayev. Dlatego szybko udało mu się uzyskać władzę absolutną, po tym jak stworzył praobraz tego, co było w ZSRR, z tą tylko różnicą, że biuro polityczne, Moskwa, partia – wszystko zostało skoncentrowane w jednej osobie.
Ale tak było też za czasów Stalina. Nazarbayev nie stworzył niczego nowego, po prostu odbudował to, co było wcześniej, stawiając siebie pośrodku.
- Ale do 2004 roku w parlamencie byli jeszcze niezależni deputowani...
- Tak, przewijali się tacy niezależni deputowani, jak Serikbolsyn Abdildin i Tolen Tokhtasynov. Zasadniczo jednak byli w absolutnej mniejszości i nie mogli zmienić kursu Nazarbayeva. A później system władzy Nazarbayeva zlikwidował jakąkolwiek możliwość wchodzenia niezależnych ludzi do parlamentu.
- A więc „lider narodu” wszystkich przechytrzył?
- Nazarbayev nie oszukał biznesu ani nikogo indywidualnie. On oszukał wszystkich, cały kraj. Deklarował i nadal deklaruje, że buduje demokratyczne państwo prawa. W rzeczywistości mamy państwo autorytarne, w którym wszystko jest podporządkowane interesom Nazarbayeva i jego klanu.
Ale winni tego jesteśmy my wszyscy, nie tylko sam Nazarbayev. Dobrowolnie oddaliśmy mu władzę, zasoby — wszystko. My, społeczeństwo, nie sprzeciwialiśmy się, nie walczyliśmy, żeby do tego nie dopuścić. Byliśmy bierni. Aktywność i walka prowadzona przez nieliczną opozycję nie zyskały szerokiego społecznego poparcia i Nazarbayev zdołał rozprawić się z opozycją — jednych wtrącono do więzienia, innych zabito, ktoś inny wyjechał albo całkowicie usunął się w cień.
I teraz społeczeństwo nie powinno się dziwić, że tak źle nam się żyje, pomimo tego, że kraj jest bogaty. Absolutna władza wąskiej grupy na czele z Nazarbayevem doprowadziła do tego, że główna część podzielonego narodowego bogactwa przypadła w udziale właśnie tej grupie. To właśnie tych bogatych obecna władza całkowicie urządza, dlatego będą oni dążyć do utrzymania tego reżimu dokładnie tak długo, jak pozwolą na to ludzie w kraju.
- Myśli Pan, że trudności gospodarcze nie poruszą ludzi na tyle, żeby zaczęli myśleć o lepszym życiu?
- Ale tych trudności nie odczuwa ani Nazarbayev, ani jego otoczenie. U nich akurat wszystko jest w porządku, bo się bogacą. A na kłopoty większości ludzi zwrócą uwagę dopiero wtedy, kiedy zacznie to bardzo zagrażać ich władzy. A tak, ktoś po cichu bieduje, ale nie napada na władzę, tylko żyje własnym żebraczym życiem. Po cóż władza ma się przejmować, skoro nie stanowi to dla niej zagrożenia?
Nazarbayev i spółka to nie matka Teresa i nie Mojżesz myślący o ludziach. Oni myślą tylko o własnym dostatku i może jeszcze o tych, którzy przeszkadzają w dalszym rządzeniu. To z nimi Nazarbayev i spółka walczą bardzo konsekwentnie, nie żałując żadnych środków.
I niech wam się nie wydaje, że przyjdzie jakiś mityczny bohater, nowy lider, który wszystko szybko zmieni, obracając na korzyść zdecydowanej większości ludzi. Dopiero wtedy, gdy ludzie staną się aktywni i masowo zaczną walczyć o swoje prawa, w kraju rzeczywiście coś się zmieni.
Źródło: Respublika
Więcej na temat
-
09Wspólny cel – demokracja. Pierwsze spotkanie ODF z Mukhtarem Ablyazovem
sty -
17Wyborcza: Mukhtar Ablyazov jak Chodorkowski
cze -
16Le Monde: ONZ zaniepokojone losem kazachstańskiego dysydenta zatrzymanego we Francji
cze -
14Francja ekstraduje Ablyazova na żądanie Moskwy. Mediapart o sprawie kazachskiego dysydenta
mar -
14Francja ekstraduje Ablyazova na żądanie Moskwy. Mediapart o sprawie kazachskiego dysydenta
mar
Powiązane galerie
Powiązane publikacje
- Czeska parlamentarzystka apeluje do premiera Francji o ponowne rozważenie decyzji o ekstradycji Ablyazova (.pdf, 0.24 MB)
- Kazachstan zaprzecza zastrzeżeniom ONZ, UE i OBWE dotyczącym praw człowieka (.pdf, 0.3 MB)
- Szokującą decyzją rząd francuski nakazuje ekstradycję kazachstańskiego dysydenta Mukhtara Ablyazova do Rosji (.pdf, 0.43 MB)
- Raport: Analiza dokumentów w sprawie Mukhtara Ablyazova (.pdf, 0.38 MB)
- Kazachstan: sterowane wybory w warunkach tłumienia opozycji (.pdf, 0.15 MB)